Migaloona
PIĘTNASTY DZIEŃ Z MANTRAMI. UZDROWIENIE
Zaktualizowano: 17 lip 2021

Całkiem szybko lecą te dni z mantrami.
Po co ja o nich tak tu piszę? Mantry to różańcowe modlitwy hinduizmu.
Z praktyką mantr spotkałam się ponad dziesięć lat temu. Zaczęło się dość prozaicznie.
Na Maui poznałam Christinę. Nauczycielkę jogi kundalini. Każde zajęcia zaczynaliśmy od mantr. Poszłam tam poćwiczyć, poznać jogę. Nie miałam pojęcia, czym jest kundalini. Przyciągnęło mnie słowo joga. Okazało się, że to wszystko było mi bardzo bliskie, moje. To, co było dla mnie zaskakująco przyjemne, że te mantry śpiewały mi się same, tak jakbym je znała. Christina na pożegnanie podarowała mi 4 płyty Snatam Kaur. I to Christina właśnie była tą osobą, która na wyspie najcieplej mnie przyjęła, z jej mężem pływałam na wieloryby. To ona odwiozła mnie na lotnisko. Potem już w Polsce, pojechałam na warsztaty pracy z ciałem. I znów. Nie miałam pojęcia, że praca z ciałem, może być związana z mantrami. A jednak. Wchodząc na salę do ćwiczeń usłyszałam piękną muzykę. Ta muzyka otaczała nas tam przez wszystkie dni warsztatu. Wsiąkłam w nią i nasycałam się. Tak poznałam Devę Premal, Mirabai Ceiba. Potem jakoś samo się życie tak składało, że te mantry pojawiały się na mojej ścieżce na różne sposoby.
Dzięki działaniom Małgosi z Prana World w Warszawie, miałam wielką przyjemność być na żywo na koncertach Snatam, Devy i Mirabai Ceiba. Te koncerty wyróżniała niezwykła energia. Na koncerty przychodzili przepiękni ludzie. Obserwowałam ich jak zaczarowana. Do dziś pamiętam absolutnie niesamowity taniec na scenie, w czasie koncertu Mirabai Ceiba. Widownia wspólnie złapała się za ręce i śpiewaliśmy, tańczyliśmy, razem z zespołem. W stylu "jakby istniało tylko tu i teraz". Na myśl o dźwiękach niosących się w sali im. Lutosławskiego mam dreszcze, to miejsce ma genialną akustykę.
Mantry spotkałam też na warsztatach Shiva Shakti Festival z Anją z SutraJoga.pl. Tam poznałam Sarę Sarbjot z Quaternity Institute. W czasie tych warsztatów pierwszy raz praktykowałam mantry z rana, po przebudzeniu. Pierwszy też raz tłumaczono mi ich głębokie znaczenie. Wcześniej były dla mnie "ładne", "melodyjne". A poznawszy ich znaczenie pojęłam ich większą moc. Poznałam mantry, które wspierają zdrowie, chronią, otwierają na prawdę. Jednak wiedzę, którą zdobyłam zaniedbałam. Nie używałam jej w codzienności.
Któregoś razu natknęłam się na post na blogu Agnieszki Maciąg, o Ra Ma Da Sa. Znów sobie przypomniałam. Słuchałam tej mantry w kółko. Każda choroba dzieci, wieczorna gorączka - pac, włączałam Ra Ma Da Sa. Aby nas uzdrawiała, otwierała nasze serca, balansowała nasze rozedrgania i zagubienia. Wpadłam więc w taki typowo zachodni tryb - używania - mantr. Niby je czułam, niby coś w środku podpowiadało mi, że moje źródło je zna, że są ważne, ich moc jest głęboka, a jednak, traktowałam je powierzchownie. Jak pastylkę na ból głowy. Jak szum drzew, jako tło, które samo coś ma dla mnie załatwić.
Gdy trafiłam na roczny kobiecy krąg do Anji Miłuńskiej. A jakże. I tam spotkałam mantrę. Co prawda nie z tradycji hinduskiej, a Joruba. Znałam ją dzięki płytom Mirabai Ceiba. A, że jest mi blisko do żywiołu wody. Zaśpiewałyśmy wspólnie: Yemaya Assessu Assessu yemaya Yemaya olodo Olodo yemaya To niesamowita pieśń, która mówi o połączeniu Rzeki z Morzem i Boginią Oceanu. Ta sama rzeka przepływa przez każdą indywidualną duszę. Dodatkowo ta pieśń przypomina kobietom, by znalazły czas dla siebie, pielęgnowały własne potrzeby i szanowały zasłużoną pozycję życiową.
Skompletowałam całkiem ładną kolekcję płyt z mantrami. Moje dzieci słuchają ich od maleńkości, a wręcz od czasu w moim brzuszku. Zawsze śpiewałam je z nadzieją. To było wciąż jednak takie śpiewanie "angielskich piosenek po polsku". Nie wchodziłam w nie głębiej.
W międzyczasie trafiłam na zajęcia do Olgi Szwajgier. Ta czarodziejka dźwięku na swoich warsztatach jeszcze bardziej rozchyliła moje klapki na oczach. Olśniło mnie. Każda sylaba niesie za sobą wibracje. Każdy dźwięk ma znaczenie. To, co mówimy. Jak mówimy. Jakim językiem się posługujemy. Ma wielkie znaczenie. Śpiewanie może nieść wielką moc. To nie jest zwykłe tiruriru. Głos wprowadza do naszego ciała energię, przywołuje określoną wibrację, z określonego źródła. Przy pomocy dźwięku. To czysta fizyka. Każda samogłoska ma swoją rolę. Ma nawet barwę. A więc o to chodzi w mantrach... Da-aa.
I przyszedł czas, gdy zamieszkałam w dżungli na Jukatanie. W życiu bym nie pomyślała, że tam znów zadzieją się mantry. Co mogę Wam powiedzieć. Ja po prostu źle się tam czułam. Ciemność dżungli była bardzo konfrontacyjna. Była ciemnością totalną. Bez cienia pod latarnią. I nagle oto, objawił się mój wielki lęk przed światem owadów. Szczerze, nie miałam o nim pojęcia. Tamtejszy świat pokazywał mi na wiele sposobów, że to nie moje miejsce.
Jestem fanką filmów przyrodniczych. Na obozach harcerskich dawałam radę korzystać z latryn opajęczonych na wielu frontach. W dzieciństwie, na polu u babci zbierałam stonki do słoików opowiadając przy tym kawały. Czasem bywam killerką co najwyżej wobec komarów. Pająki wypuszczam za okno. Całe polskie lato chadzam boso po lasach i łąkach. Tyle w temacie.
A tu nagle taki strach. Te dżunglowe owady w moich oczach były zmutowane. I nie były to tylko owady, płazy, gady również. Poszycie dżungli żyje. Tam nie uświadczysz bosego spaceru. Chyba, że znasz to miejsce. Masz je w sobie. Ja pierwszy raz w życiu mieszkałam obok skorpionów, węży, byczych pająków, potrafiących skakać, albo pływających ptaszników, biegających z turbo doładowaniem jaszczurek. Ich widok mnie paraliżował. Fascynował. I jednak paraliżował. I te mrówki! Mrówki przez wielkie M. Nasze polskie mróweczki wydały mi się tak wielce przyjacielskie i łaskawe. Te meksykańskie, po pierwsze były wszędzie, właziły każdą szczeliną, pionowo, sufitowo, podłogowo, w klozecie (potrafiły pływać i nurkować), właściwie żadna powierzchnia nie była im obca. Plus ich kolory i wielkość. Znów na bogato. Raz byłam świadkiem jak stado ptaków atakowało mrowisko. I powiem Wam, to nie ptaki wygrywały. Mrówki były tak zorganizowane, że latające stworzenia nie miały szans. Mrowisko działało jak jeden wielki twór. Dosłownie jak przemieszczająca się symultanicznie narośl. Gdy jako obserwatorzy zbliżaliśmy się do mrowiska, całe gałęzie mrówek kierowane były w naszym kierunku. Były błyskawiczne. Mrowisko miało też swój dźwięk. Jednoznacznie nie zapraszało do środka. I takich historii było tam wiele. I jak by było mało, dołączyły do nich jeszcze pluskwiaki.
Zacytuję tu moją wiadomość, którą wtedy wysłałam do Sary Sarbjot, w dn. 28 kwietnia 2020: [...] Tak naprawdę nie radzę sobie. Nie umiem dłużej utrzymać się na powierzchni. Lęk mnie zasysa. Dlatego szukam mantr. Może ich słowa mnie wyciągną w górę? Ten gigantyczny lęk przyszedł pod osłoną nocy. Ubrał się w 3 postacie. Robaka. W Meksyku jest wiele istot z jadem, ale ten robak podarowuje człowiekowi - pocałunek śmierci. Jest rzadki. Niewiele osób o nim nawet wie. Przyszedł do naszej sypialni. Gdzie śpimy razem z dziećmi. Nasze święte miejsce. Obudził mnie będąc na moim przedramieniu. Wydaje mi się, ze udaremniłam jego zapędy. Że nie pocałował ani on nas, ani jego współziomkowie, w pościeli znalazłam jeszcze 2 jego kolegów. Od tamtej nocy patroluję z latarką dom i sypialnię. Każdy wieczór jest dla mnie wyzwaniem. Jak zasnąć, jak zamknąć oczy, jak zaufać nocy? Obok mnie śpią moje bezbronne dzieci. Pożar dżungli kilkanaście kilometrów od naszego domu nastąpił kilka dni po odwiedzinach robaków. Z drona widzieliśmy, jak ogień zbliża się w naszym kierunku. Nie Wiem. Może sama ten pożar sprowadziłam. [...]
Napisałam wtedy do Sary, bo jakimś kanałem, przypomniałam sobie, że na warsztatach uczyła nas mantry ochronnej. Nie pamiętałam jednak, która to była. Zasugerowała bym praktykowała mantrę zaczynając od 11 minut, by później wejść w praktykę 31 minutową. Przesłała mi namiar na GAYATRI MANTRĘ. Jedną z najświętszych mantr, dająca mądrość, zrozumienie, wyzwolenie, wsparcie w świadomym postrzeganiu. I, znów, nie wiem, ale wtedy, ta i inne mantry mnie naprawdę "uratowały". Słuchałam ich dużo, intonowałam intensywnie. Całą sobą. Z dżungli wyprowadziliśmy się w ciągu tygodnia . Co wcześniej nie wydawało się jakoś logicznym rozwiązaniem. Trafiliśmy pod dach Señory Caludii. I tam odpoczęłam, jak nigdy w życiu. Señora Claudia i jej domostwo było dla nas wytchnieniem, matczynymi ramionami, ciepłem, ulgą wielką. Tam poczułam spokój i miłość. Tam przeszłam 19-dniowy detox. Co ciekawe, robaki znikły. Dżungla była obok. Być może kiedyś, gdy będę gotowa, zanurzę się w jej ciemność, inaczej.
Dziś opublikowałam dla Was tłumaczenie mantry z dnia 15-tego z płyty Devy Premal. Jest to mantra uzdrawiająca. "Przerabiam" tak solidnie drugi raz tę płytę. I szczerze powiem, że jest inaczej niż za pierwszym razem. Znów głębiej. Znaczenia, które już przyswajałam, nabierają innej treści. Studiowanie mantr przynosi dużo wewnętrznej pracy i również baczniejszą obserwację zewnętrznego świata.
Dziś u nas burza. Zmyła wiele. W okolicy ulice płyną. Rzeki podniosły poziom wody. Powietrze przejrzyste. Drzewa napojone. Ptaki uwijają się w pogoni z robaczkami dla piskląt. Roślinność rośnie jak szalona. Pioruny. Rozładowania. Błyskawice. Potoki nowej wody. Uzdrowienie.
#devapremal #snatamkaur #mirabaiceiba #yemaya #praktykazmantrami