top of page
Edyta-1057975.jpg

Migaloona?

To, jak na mnie wołają od zawsze było u mnie zmienną.

Zmienna ta wynika z podwórka, rodziny, bycia kobietą.
 

W dowodzie mym widnieje:

Edyta Hanna Bielatowicz

Imiona nadali mi rodzice, a nazwisko dostałam od męża. Bardzo cenię mój ród, a także to małe plemię, które założyłam jako żona. I choć w środowisku fotograficznym funkcjonuje się głównie pod nazwiskami, ja miałam potrzebę nazwania artystycznej wersji siebie po swojemu. 

 

Migaloona powstała we mnie, ze mnie, poprzez mnie.
 

Jako nastolatka odkryłam w sobie niewytłumaczalną miłość do wielorybów. W każdą niedzielę w telewizji leciał krótki program przyrodniczy i czasem trafiały się dokumenty o tych wielkich ssakach. Pojawiała się wówczas u mnie gęsia skórka. Gdy pierwszy raz zobaczyłam na szklanym ekranie humbaki mój puls przyspieszył. Tak to się zaczęło.
Migaloo to biały humbak, wspaniały albinos zamieszkujący oceany. Najczęściej można go spotkać u wód Australii, a jego imię nadali mu Aborygeni, oznacza "biały gość". Od lat mnie fascynuje. 
Z humbakami zobaczyłam się na Maui. Pojechałam do ich sanktuarium, tam przyc
hodzą na świat.


Spełniłam moje marzenie, spotkałam się z wielorybem oko w oko. Do dziś rozpływam się nad tą chwilą. 
To był taki moment, gdy jako człowiek chciałam przemienić się w wodne stworzenie.  Spotkałam się z wielorybią matką, gdy jej cielę, młodziutki humbaczek był jeszcze szary, miał kilka dni. Jej spojrzenie pobłogosławiło mnie na resztę życia.
Po powrocie do kraju zaczęła się też i moja przygoda z macierzyństwem.

To nie jest strona poświęcona fotografii morskich ssaków. Mam w swoim archiwum trochę zdjęć humbaków, jednak to nie ta fotografia stała się moim zajęciem. Jestem dziewczyną z Siedlec. Dziś mieszkam na Jurze. I kocham humbaki. Sęk w tym, że one w mojej okolicy nie pływają. Pojawiają się w snach.

W realu otaczają mnie natomiast piękne ludzkie istoty. Człowiek w swej naturze jest tak niezwykle fotogeniczny.



Gdy biorę do ręki aparat, kieruję się intuicją.



Moim zadaniem jest ukazanie boskości w tej osobie, która do mnie przychodzi. Wydobycie jak najwięcej prawdy, odrzucenie tylu masek, na ile jest to w danej chwili sprzyjające.

Sama jestem osobą nieśmiałą, obiektyw nieraz mnie sparaliżował. Wiem, jak to jest. Chcieć wyjść pięknie, wstydzić się swoich niedoskonałości. To mechanizm, który mocno jest w nas kobietach zakorzeniony. A fotografia może być o czymś innym.
Spotkanie z obiektywem to  całkiem niezła okazja do konfrontacji z tym, na co jesteśmy w życiu gotowe.

Możemy sięgnąć po pytania mniejszego lub większego kalibru. 
Kim jestem? O czym jestem?
Którą swoją wersję dziś wybieram? Czy pora już na bycie sobą?
Czy chcę zobaczyć siebie naprawdę?
Czy to są moje włosy? Czy ta mina  jest o mnie?
Czy chcę spojrzeć z mojej głębi w oczy tych, którzy będą patrzeć na to zdjęcie?
Jaką / jakim chcę na tym zdjęciu być?  Jak się czuję ze sobą? 

 

Zrobiłam kiedyś eksperyment. Mój mąż portretował mnie, gdy ja udawałam różnych członków rodziny. Ustawiłam się jako mój tata, moja siostra, mój syn, itd. Sceneria była jedna, ciuchy te same. Zmieniałam "jedynie" postawę i spojrzenie. Okazało się, że gdy oglądaliśmy potem te zdjęcia, bez trudu umieliśmy określić kim na danym zdjęciu akurat byłam.

Często gramy. Często, na zdjęciach tak naprawdę nie jesteśmy sobą. Bo chcemy "wypaść".
Szukamy lepszego profilu, wciągamy brzuch, malujemy oczy. Nie ma w tym nic złego. Jednak. Ta słynna fotogeniczność uparcie związana jest z naturalnością właśnie.

Fotogeniczność płynie z poczucia własnej wartości.

 

Gdy mam się źle, gorzko, to taka też wyjdę na zdjęciu. Trochę można coś ograć, gdy się jest aktorką, zawodową modelką, te często nawet przez zęby umieją pokazać wytrenowany uśmiech nr 1500100900.  Można i tak. 

 

Czy zatem do sesji ze mną trzeba mieć wyłącznie dobry dzień?

Pewnie, że nie :)

Właśnie nie. Właśnie możemy się spotkać po to, aby ten dzień stał się lepszym. Możemy coś rozładować, przytulić, ukoić emocje. Możemy też zrobić sesję pełną tego wszystkiego. Bo czemu by nie?

 

Fotografią można się bawić. Fotografia ma być dla nas frajdą, okazją do upamiętnienia siebie. Bez względu na wszystko oraz ze względu na nasze wszystko.

Tuż obok fotografii, jest u mnie na tapecie montaż filmowy.
Uwielbiam się nim zajmować, czynię to bardzo intuicyjnie. Montuję sercem.
Łączenie obrazu, dźwięku, przekazu tekstowego, głosu w jedną całość sprawia mi twórczą przyjemność. Ten rodzaj pracy wymaga wielu godzin zaangażowania, wczucia się, zintegrowania się z tematem, a gdy ten rezonuje ze mną, cały proces rozsyca we mnie działanie i kreację.

Wracając do Migaloo. On nadal pływa gdzieś tam w oceanach. A ja, tu na polskiej ziemi działam po swojemu. Też, jak ten albinos, jak biała kartka, jak Gandalf the White.
Migaloo to imię chłopaka, chciałam dodać do niego element kobiecy i tak powstała Migaloona. Ona. Ja. To też jest jakaś historia o tym, że jestem księżycowa. Luna wpływa na wody tego świata, na nasz kalendarz, na nas, na mnie.
Zatem. Migaloona.

 

Oto tak, dlatego.

 

Zapraszam do współpracy.

Z wykształcenia jestem kulturoznawcą.

Obszarami fotograficznymi zajmuję się od ponad 15 lat.

Najpierw pracowałam w agencji fotograficznej na stanowisku fotoedytora. To pozwoliło mi bardzo dobrze poznać rynek prasowy, wydawniczy. To także sprawiło, że przejrzałam tysiące zdjęć i do dziś mam szybkie oko edytora. Rynek fotograficzny w międzyczasie kompletnie się zmienił. Dziś fotografuje każdy, bo aparatem są telefony. Miejsce prasy zaś zajął internet.

 

Przez ponad dekadę zajmowałam się portalem fotograficznym SzerokiKadr.pl. Koordynowałam jego zaplecze, prace redakcyjne, publikacje, eventy. Nauczyłam się pracować w trybie home office, jednocześnie wychowując dzieci. Zmontowałam tam wiele materiałów wideo, głównie wywiadów z najlepszymi fotografami z bardzo wielu specjalizacji. Często taki montaż wiązał się z tym, że słuchałam danego fotografa XXX razy, przeglądałam jego portfolio, układam kadry, zdjęcia, fabułę. To była naprawdę niezwykła szkoła obrazu. Te dziesiątki godzin spędzonych przed ekranem laptopa wiele mi dały, wiele we mnie zostawiły. 
 

Wiele projektów tworzę wraz z mężem: Krystianem Bielatowiczem / Light Keeperem. On zajmuje się filmowaniem, ogarnia drony i inne tematy sprzętowe, ma oko dokumentalisty. Jesteśmy teamem, który się uzupełnia.  Wszystkie zdjęcia ze mną na tej stronie to jego dzieła. 
 

bottom of page